5fac4fe4002051d44aa6f64d_365x255Przemysł reklamowy i efekty jego działalności ulegają nieustannym modyfikacjom. Ich ogół można wręcz określić mianem ewolucji. Oprócz oczywistego celu, jakim jest zachęcenie potencjalnego klienta do zakupienia reklamowanego produktu czy skorzystania z polecanej usługi, reklama musi posiadać również szereg cech, które odpowiadają wymaganiom społeczności konsumenckiej. Ta ostatnia wykazuje się coraz większą otwartością na szeroko rozumianą nagość, choć, paradoksalnie, granice ogólnie pojmowanej tolerancji przesuwają się z nieznośną powolnością.

Nagość atakuje nas ze wszystkich stron. Pełno jej na billboardach, w telewizji, radiu, prasie i, rzecz jasna, również w Internecie, ponieważ reklamę rozpowszechnia się obecnie za pomocą każdego dostępnego środka przekazu. Łatwo nasuwającym się wnioskiem płynącym z przeprowadzenia takiego rekonesansu jest bezproblemowość dotarcia do odbiorców, także tych przypadkowych, czyli… dzieci. Jednak zanim zaczniemy krytykować erotykę przedwcześnie uświadamiającą najmłodszych, należy zastanowić się, co w istocie nazywamy nagością. Według słownika języka polskiego jest to brak ubrania. Ten wariant rzeczywiście budzi swoiste wątpliwości, nawet zastrzeżenia, wziąwszy pod uwagę bezsprzeczną nieprzyzwoitość, ale i stopień wyretuszowania nagich ciał widocznych w reklamach. Taki obraz modeluje wyobrażenie dziecka, zwłaszcza dziewczynek, o tym, jak powinna wyglądać idealna kobieta, idealny mężczyzna. W obronie nagości warto wtrącić, iż nie tylko ilustracje lub filmy z paniami z głębokimi dekoltami czy panami w podartych koszulkach przechodzą dogłębną analizę wizualną i poddawane są serii poprawek. Prawda, nomen omen, naga wygląda tak, że na każdym kroku otrzymujemy wykluczające się informacje dotyczące ludzkiego ciała. Mimo iż teoretycznie powinnyśmy kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy, to jednak okładki pism zdobią wypacykowane wizerunki pogłębiające kompleksy „prawdziwych”, niedoskonałych ludzi.

Wróćmy do nurtującej sprawy samej nagości. Nazywamy nią brak stroju, ale i brak dodatków, ozdób i upiększeń. Tak definiowana nagość w reklamie byłaby w cenie ze względu na obiektywność… gdyby była jednocześnie skuteczna. Nagie kobiety i, znacznie rzadziej, nagich mężczyzn obsadza się w reklamach zachwalających dosłownie wszystko: odzież, elementy ogrodzenia, samochody, narzędzia, meble, wreszcie produkty spożywcze. Pytanie, na które powinien odpowiedzieć sobie pomysłodawca spotu reklamowego lub plakatu wykorzystującego motyw zahaczający o erotykę, brzmi następująco: czy odbiorca, zachwycony lub zniesmaczony roznegliżowanymi modelami rzucającym powłóczyste spojrzenia, zapamięta, co właśnie próbowano mu sprzedać? A może w pamięci zachowa wyłącznie odczucia towarzyszące oglądaniu danego obrazka? Krótko mówiąc, obejrzy pudełko, bez zaglądania do środka, chociaż próbowano go przekonać pełną piersią… raczej pełną parą. Czego jest to para, w tę kwestię lepiej nie wnikać. Grunt, iż sprzedawca pokładający nadzieję w efektywność nagiej strategii promocyjnej może skończyć tak jak ten, kto mieczem wojuje i od miecza ginie: goły i wesoły.